O właśnie, zniszczenia. Niezdolni do budowania a niespokojni o własny wizerunek, zatroskani o self-image niszczą wartościowe przedmioty, a nawet dobre imię wartościowych ludzi. To ostatnie wtedy, gdy brak im odwagi do uskutecznienia demolki materialnej. Gdy brakuje mężczyźnie odwagi, by stanąć przed szeregiem silniejszych, lub mądrzejszych od siebie, i wśród nich dokonać realnego rozpirzu. Gdy brakuje kobiecie odwagi, by tłuc talerze w kuchni po tym, jak przechodząc zobaczyła się sama w ściennym lustrze. Wtedy — zamiast pracowania i tworzenia — egzemplarze tchórzliwe i wybrakowane atakują pomawiając ich mądrzejszą, piękniejszą, twórczą konkurencję. Nie będziemy się dłużej zajmować wykolejeńcami.
Silniejszego pokonać, to jest sztuka. Starszego, mądrzejszego, bardziej doświadczonego, bogatszego, przystojniejszego. W wirtualnym świecie Internetu pokonanie silniejszego oznacza niepoddanie się silniejszej niż przeciętna narracji. Dam Państwu dwa przykłady.
1. Dallas, Colorado, USA
Po masakrze urządzonej przez zawodowego żołnierza w miejskim kinie niedaleko Dallas, Colorado, USA, aresztowano siedzącego nieruchomo za kierownicą własnego samochodu studenta. Policjanci przybyli na miejsce po minucie, ale dopiero po następnych długich sześciu (lub siedmiu) minutach zadecydowali o zatrzymaniu. Młodzian nie walczył, nie opierał się aresztowaniu. Zamachowiec postrzelił 70 osób w ciągu 50 sekund wchodząc, rzucając granaty łzawiące, strzelając — cały czas patrzył przez okular zasłaniającej twarz maski przeciwgazowej — do tego poruszał się w kevlarowej zbroi, która składała się z głębokiego hełmu, wspomnianej gumowej maski, grubego kulochronnego kołnierza, długiej kamizeli na torso, naramienników, nałokietników, przepaski na biodra, podwiązki na pachwinę (!), nakolanników, nagolenników a pod spodem jeszcze kulochronnych spodni kevlarowych i kombinezonu. W czasie wspomnianych 50 sekund wszedł, utworzył zasłonę dymną, wbiegł na scenę przed ekran, stamtąd strzelał kolejno z karabinu, ze śrutówki i z pistoletu, wreszcie wybiegł niezatrzymany bocznymi drzwiami na parking samochodowy.
Znamy nazwisko aresztowanego. Zapytajmy się jednak najpierw: ile kroków uczyniłby student PO PROSTEJ, zanim by się przewrócił o własne nogi — człapiąc w tym księżycowym stroju — albo zakrztusił się oblepiającej mu spoconą twarz masce p-gaz, i bezradnie kaszlał w filtr, próbując przy tym otrzeć łzy cieknące do oczu?
I drugie pytanie: znającym przepisy, jakich przestrzega amerykańska policja, gdy wzywana jest na miejsce przestępstwa (ang. crime scene) jest wiadome, że nawet obecność stu policjantów nic nie pomoże temu, kto jest aktualnie napadany zbrojnie z wykorzystaniem broni palnej w zamkniętej przestrzeni. Policja bowiem musi zgodnie z przepisami zaczekać na zewnątrz, aż strzelanina wewnątrz się zupełnie i ostatecznie zakończy. Następnie, policja przed wejściem musi się upewnić inaczej niż "tylko słuchając", że strzelanina się rzeczywiście zakończyła. Powiedzmy, że trzy osoby niezależnie od siebie zatelefonują na numer 911 i przysięgną dyżurnemu, że "on uciekł". Tak, dopiero wtedy policjantowi wolno wejść do środka; do pomieszczenia gdzie strzelano. Spytajmy się teraz, czy planujący zbrodnię popełnianą wewnątrz zamkniętego kina również o tym wiedział?
Pytanie dwa i pół: czy sądzicie państwo, że przeciętny amerykański student czegośtam zna, uwaga, szczegółowe instrukcje służby policyjnej kategorycznie zabraniające uzbrojonym funkcjonariuszom interwencji, gdy zbrodnia dokonuje się w zamkniętej przestrzeni, jeżeli tam "jeszcze się strzela"? Instrukcja ta oznacza, inaczej mówiąc, że póki bandzior strzela w pomieszczeniu, póty ON jest zupełnie bezpieczny, bo policja — trzymając się ściśle przepisów — nie wejdzie do środka.
Odpowiedź na te pytania wskaże, czy są Państwo odporni na narrację mającą natychmiast nakierować naszą uwagę na jednego podejrzanego, wybranego przez policję, zatrzymanego niedalego miejsca zbrodni, prezentowanego nam przez media jako "ten".
2. Północny, Smoleńsk, Rosja.
Urządzający nagłaśniane w mediach spotkania zespół Macierewicza (nie jednostka ICD, lecz — podaję pełną nazwę — Zespół Parlamentarny ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy TU-154 M z 10 kwietnia 2010 r.) twierdzi zgodnie ustami wysuniętych na czoło członków i dokooptowanych doń ekspertów, że na polance lotniska "Północny", znajdującego się na obrzeżach miasta ruskiego Smoleńska, leżą szczątki pasażerskiego samolotu odrzutowego, które się tam znalazły w wyniku "katastrofy przy lądowaniu".
Twierdzę, że zespół ten nie ma w swoim składzie ani jednego członka, który rozumiałby fizykę na poziomie VI klasy szkoły podstawowej. Fakt, że zespół ten nie dysponuje ani jednym specjalistą, znającym się na awiacji, jest znany. Mniej znany jest fakt, że brak w tym zespole chociażby jednego, kto zasługuje na promocję do VII klasy.
Wielkość samolotu Tupolew-154M w porównaniu do pobojowiska na polanie.
Napis w lewym dolnym rogu brzmi: [to] ON upadł?
Nadróbmy tę wiedzę na przykładzie posła Macierewicza, który mówi w wywiadzie o „wielkim bagnie i braku leja” jakie zaobserwował zespół na lotnisku "Północny". To dobrze że tak mówi, ale fakty nie kończą się wcale na tym autentycznym "bagnie" i na tym autentycznym "braku leja"; one obejmują cały teren, na którym świadkowie znaleźli porozrzucane szczątki. Teren ten mieści się w geometrycznym prostokącie o długości ok. 120m i szerokości ok. 30m. Zapamiętajmy długość tego terenu.
Teraz przytoczę dwa równania ruchu, w uproszczonej postaci, jakich uczy się w podstawówce: s=at²/2 oraz v=at (równania te opisują w przybliżeniu ruch ze zmienną prędkością). Gdyby w Zespole Parlamentarnym był ktoś, kto by rozumiał wspomniane równania ruchu, to taki ktoś umiałby szefowi zespołu wyłożyć, że hamujący w błocie samolot miałby przy zetknięciu z ziemią prędkość początkową ok. 100m/s. Chodzi o samolot w całości, oraz o dowolne jego części. Skoro ten rzekomo "rozpadł się w powietrzu" — to zarówno kadłub jak i skrzydło, itd. miałyby wszystkie prędkość postępową przy zetknięciu z ziemią wynoszącą około 100m/s względem ziemi.
Zespół twierdzi, że samolot ten był wcześniej dodatkowo rozpędzany (jak tłumaczył nam poseł Macierewicz "piloci próbowali odejść, a silniki pracowały pełnym ciągiem"). Czyli samolot się rozpędzał. Zapamiętajmy wskazaną prędkość przy zetknięciu z ziemią — ok. 100m/s. Ona by później malała w wyniku tarcia o podłoże, aż do zatrzymania rozpędzonego samolotu, oraz wszystkich jego części.
W błocie nie da się hamować ostrzej, niż 4m/s²; czyli otrzymujemy czas hamowania wynoszący minimum 25s. Przebyta przy hamowaniu droga to minimum 1250m. Tymczasem szczątki „rozrzuciło” na drodze 120m – a to jest fizykalnie niemożliwe.
Stąd pytanie: na jak nieinteligentnych słuchaczy liczy ów zespół, prowadzony przez byłego ministra policji Macierewicza, propagując od dwóch lat bezmyślnie za innym byłym już ministrem policji — panem Millerem z Krakowa — skleconą na kolanie dezinformację Anodiny z Moskwy o "wielkiej katastrofie lotniczej w Smoleńsku"?
Przyzwyczailiśmy się do myśli, że Anodina kłamie. Przyzwyczailiśmy się do myśli, że powtarzający za Anodiną jak za panią matką Miller też kłamie. Czy przyzwyczailiśmy się do myśli, że powtarzający za Anodiną jak za panią matką Macierewicz kłamie? Miller to pośrednik, można go usunąć z szeregu dezinformatorów. Pozostaje Anodina jako źródło i Macierewicz jako powielacz. Wiemy, że:
a)
Anodina jest szefową zespołu badaczy końcowki lotu Tu-154M, jaki miał zakończyć się "katastrofą lotniczą przy lądowaniu".
b)
Macierewicz jest szefem zespołu badaczy końcowki lotu, Tu-154M, jaki miał zakończyć się "katastrofą lotniczą przy lądowaniu".
Czy widzą Państwo jakąś różnicę pomiędzy a) i b) ? Nie ma różnicy w tym, że obydwa zespoły badaczy uprawiają narrację o katastrofie lotniczej przy lądowaniu. Obydwa zespoły produkują bajki na dokładnie ten sam temat, obydwa opisują końcówkę "lotu" zakończonego "katastrofą".
Location of debris distributed in Smolensk, Severny airbase, on April 10, 2010
Rozmieszczenie szczątków rzekomej katastrofy lotniczej według moskiewskiego MAK, potwierdzone przez Zespół Parlamentarny ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy Tu-154M
Wysypisko złomu, nie "katastrofa lotniczna".
Z długości śladów wiemy, że na polance lotniskowej znalazło się w kwietniu 2010 roku wysypisko złomu. Na Siewiernym nie ma "miejsca katastrofy". Taka katastrofa, gdyby zaszła, pozostawiłaby ślady na drodze co najmniej kilometra i ćwierć - 1200m lub co najmniej 1300m. Nie mniej. Nigdy nie byłoby to żadne 120m czy 125m, jakie zmierzyli śledczy. Na takiej mikroskopijnej długości porozrzucane by były szczątki, gdyby rzeczony samolot pasażerski wbił się w ziemię spadając pionowo. Tymczasem jak wiemy, "leja żadnego tam nie było, a tylko okropne błoto wszędzie". Aha, a po błocie i po śliskiej mokrej trawie — jak policzyliśmy — obły kadłub samolotu ślizga się nawet o wiele dalej, niż kilometr i ćwierć. Raczej półtora — dwa kilometry przebiegłby na kołach, ślizgałby się na dachu. Czy z podwoziem, czy bez podwozia — nie ma to wcale w pierwszym przybliżeniu znaczenia. Dwa kilometry. Taki rezultat otrzymujemy. Długie dwa kilometry, a nie krótkie 120 metrów.
Skąd więc wzięło się najpierw u Anodiny, potem u Millera, potem u Macierewicza bajkopisarstwo, obliczone na sprzedanie nam niefizycznej, zakłamanej bajeczki o katastrofie która wydarzyła się przy lądowaniu tupolewa w Smoleńsku? Konfabulacja o katastrofie lotniczej w Smoleńsku wskazuje na fakt, że konfabulatorzy widzą w tej niefizykalnej (bajkowej) narracji jakiś zysk dla siebie. Jaki to jest zysk, i kto go wypłaca Anodinie, Millerowi, Macierewiczowi?
Dołóżmy teraz drugie pytanie, odpowiedź na które wskazywać może, że nikt ze wspomnianego zespołu Macierewicza nie zasługuje uczciwie na świadectwo ukończenia szkoły podstawowej. Otóż na konferencji brukselskiej przedstawiono jeden po drugim dwa referaty. Jeden opowiadał o NIEzahaczeniu o brzozę skrzydłem, tylko o przelocie nad nią. Drugi opowiadał o przelocie przez brzozę, związanym ze ścięciem tej brzozy skrzydłem, które to skrzydło wyszłoby wprawdzie ze zderzenia z pniem drzewa pogięte, ale bez szwanku dla integralności płata. No więc, jak tam właściwie było: leciał i ściął brzózkę zachowując skrzydło, czy też leciał nad nią, a brzózka sama się wzieła, i posłusznie się sama ścięła w połowie, padając na nienaruszony śmietnik pełen worków foliowych, zeszłorocznych liści, papierów, desek i krytej papą chybotliwej sławojki?
Pytanie dwa i pół — zbliżamy się do końca — adresowane do tych, którzy są odporni na dezinformację medialną z gatunku "mocnej narracji, mocnej bo tyle w niej szczegółów". Otóż tor lotu, zrekonstruowany żmudnie przez zespół, przebiega nad drzewami okołolotniskowymi. Jak więc te drzewa się pościnały, skoro żadna latająca kosiarka ich nie przystrzygła? Nie możemy uwierzyć ani na chwilę w tę rekonstrukcję autorstwa Kazimierza Nowaczyka, Michała Jaworskiego, Marka Dąbrowskiego i innych zawodowych lub będących na służbie policyjnej dezinformatorów, albowiem:
a)
Po pierwsze opiera się ona na danych pozyskanych przez NTSB, a ta amerykańska instytucja stwierdziła w raporcie z odczytu danych zajście "katastrofy lotniczej o godzinie 10.56". O wskazaniej godzinie żadna katastrofa nie zaszła — co NTSB nie przeszkadza uważać inaczej, brnąc w kłamstwa dziennikarskie — siać tzw. fakty prasowe. Wspomniany raport siejący ordynarne kłamstwa (tzw. fakty prasowe) jest dostępny na oficjalnej stronie internetowej National Transportation Safety Board (NTSB). Kto mu wierzy, ten zaprzecza wszystkim innym źródłom informacji — musi to więc być jakiś wariat, albo policyjny prowokator. Panowie Kazimierz Nowaczyk, Michał Jaworski, Marek Dąbrowski — pytam was, kim jesteście, i jak wam rozum czy też zdrowie psychiczne dopisuje, że opieracie się, tu wymienieni, na niewątpliwym fałszerstwie?
b)
Po drugie, zakładając poprawność odtworzonej przez zespół trajektorii należy odpowiedzieć na pytanie, jakie wybuchy widzieli i słyszeli opowiadający o nich świadkowie. Zgodnie zeznają oni, że wybuchy były słabe, stłumione. Zupełnie jak te, które słychać przy przycinaniu drzew małymi, umieszczonymi uprzednio na tych drzewach, ładunkami wybuchowymi (odcinanie konarów — czy usuwanie całych drzew — materiałami wybuchowymi to jest znana, standardowa procedura, stosowana przez drwali na całym świecie; a kto ciekawy, ten znajdzie na jutubce odnośne filmy).
c)
Po trzecie — kończąc już — skoro ustalona trajektoria wiodła samolot nad drzewami, to drzewa połamali ludzie znajdujący się na ziemi. Użyli do tego materiałów wybuchowych, maszyn, czegokolwiek. Przygotowali inscenizację, kulisy teatru na wolnym powietrzu, przedstawiającego sztukę dla naiwnych pt. "Wypadek Lotniczy". Taki jest wniosek z poważnego podejścia do przedstawionej przez zespół trajektorii.
Inscenizacja wypadku lotniczego.
Polskiego tupolewa nigdy nie było na Północnym. Nie leciał tam, ani nie lądował. Nie uległ tam wcale wypadkowi. Nie został wcale wysadzony w powietrzu. Wybuchy były, ale na ziemi. Wybuchały ładunki na drzewach i wybuchały ładunki podłożone pod stertami połamanych szczątków. To są wnioski z prac zespołu Macierewicza. Brakuje kilometrowego śladu, jaki zostawia lądujący obok pasa kilkudziesięciotonowy samolot odrzutowy. Jest tylko małe miejsce wysypu szczątków.
Polanka siewiernieńska z nałożoną siatką wymiarową, 11 kwietnia 2010 r.
Inscenizacja wypadku.
Dowód na inscenizację to niefizyczne 120 metrów "dobiegu w śliskim bagnie". Bez leja po pionowym upadku. A więc nie było samolotu, był wysyp szczątków, rozrzucanie ich po pobojowisku wybuchami, maszynami, czymkolwiek.
Krótko i na temat. Widzę to dokładnie tak samo.
ReplyDeleteserdecznie pozdrawiam
marektomasz
Ogromnie dziękuję! Aż korciło, aby rozbudować wpis o przykłady katastrof tupolewów z ostatnich 3 lat, w których samoloty przebywały przy awaryjnym lądowaniu drogę wynoszącą ok 600m (gęsty las, miękkie podłoże) do ok 2200m (rzadki zagajnik na końcu nieużywanego pasa betonowego).
DeleteMożna znaleźć te katastrofy łatwo w google, ze zdjęciami. Wszyscy przeżyli te lądowania z wyjątkiem bodaj dwóch osób, kiedy to samolot (RA-85744 serial 92A927 - 04.Dec.2010 - crashed in UUDD) uderzył na dobiegu w wał ziemny okołolotniskowy, roztrzaskując się na nim. W innym przypadku wydobyto tupolewa z zagajnika, oczyszczono z botaniki, i odleciano nim (!).
Zwłaszcza ten ostatni przypadek, jaki miał miejsce na Syberii, albo wcześniejszy z boliwijskim boeingiem, jaki miał miejsce na Trynidadzie
http://tierralatina.blox.pl/2008/02/Nie-dolecieli-zabraklo-paliwa.html
mówią o wysokich szansach wyjścia wszystkich pasażerów bez szwanku z lądowania w terenie przygodnym, podmokłym, nierównym, zadrzewionym.
Czyli takim, jaki był na siewiernieńskim lotnisku "Północne".
Poszło w świat
ReplyDeletePozdrawiam wronski111
Dziękuję i pozdrawiam
Delete"Otóż na konferencji brukselskiej przedstawiono jeden po drugim dwa referaty. Jeden opowiadał o NIEzahaczeniu o brzozę skrzydłem, tylko o przelocie nad nią. Drugi opowiadał o przelocie przez brzozę, związanym ze ścięciem tej brzozy skrzydłem, które to skrzydło wyszłoby wprawdzie ze zderzenia z pniem drzewa pogięte, ale bez szwanku dla integralności płata. No więc, jak tam właściwie było: leciał i ściął brzózkę zachowując skrzydło, czy też leciał nad nią, a brzózka sama się wzięła, i posłusznie się sama ścięła w połowie"
ReplyDeleteB. dobre. Szkoda, że zabrakło Ci konsekwencji w podaniu autorów owych rewelacyjnych, nawzajem sobie przeczących "referatów". Data owej "konferencji" (ściśle mówiąc było to tzw. "hearing" czyli wysłuchanie)
Pozdr.
Chodzi o referaty Prof. Nowaczyka i Prof. Biniendy. W następnej notce opisuję bardziej szczegółowo ich mocne i słabe punkty.
DeleteDokładnie wykazuję, że integracja tych dwóch referatów jest niemożliwa. Oba opisują sprzeczne ze sobą stany. Co więcej, oba opisują nierzeczywiste stany, wymyśloną sytuację, Unreal Turnament. Oba nie przystają do realiów, jakie obserwujemy na deklarowanym "miejscu katastrofy". Skłania mnie to to zaliczenia obu referatów do eksperymentów myślowych - udatnie przeprowadzonych, ale całkowicie nieprzydatnych do analizy rzeczywistego zjawiska.
Utrzymać te dwa eksperymenty myślowe profesorów Nowaczyka i Biniendy można tylko w jeden sposób: abstrahując od ich relewantności. Obydwa opisują coś, co z rzeczywistym zdarzeniem na siewiernieńskiej polance nie ma NIC WSPÓLNEGO.
W przeciwnym razie należałoby je odrzucić jako traktujące nie na temat. A for effort, F for contents.
Twierdzę, że żaden z tych dwóch referatów nie powinien być dopuszczony do wysłuchania w Brukseli. Nie dlatego , bo są źle skonstruowane, bynajmniej. Niedopuszczalne są bo zajmują się one skonstruowaną, teoretyczną, wydumaną sytuacją - a nie zdarzeniem smoleńskim nazywanym stale "katastrofą lotniczą".
Następny artykuł objaśnia to stanowisko i uzasadnia je - punkt po punkcie.
Data owej "konferencji" (ściśle mówiąc było to tzw. "hearing" czyli wysłuchanie) - tu obcięło- też byłaby użyteczna.
ReplyDeleteW rzeczy samej. Oto data i pełna nazwa tego wysłuchania:
DeleteOn Wednesday 28th March 2012, The European Conservatives and Reformist Group with ECR Vice-Chairman Ryszard Legutko, ECR MEP Tomasz Poreba, and ECR MEP Ryszard Czarnecki hosted a public hearing on "The Smolensk Plane Crash".
Było to publiczne wysłuchanie, na temat którego napiszę następną notkę. Please stay tuned.
Drogi Manku, drogi KaNo,
ReplyDeletewspółczynnik tarcia na miękkim gruncie został obliczony eksperymentalnie drogą ewaluacji pewnej liczby rzeczywistych lądowań w warunkach analogicznych do napotkanych na płycie lotniska Północny w Smoleńsku, w obszarze gdzie miał "spaść samolot rządowy". Listę przeanalizowanych katastrof, wypadnięć z pasa, wymuszonych lądowań w terenie, etc. przedstawię ewentualnej Komisji Międzynarodowej. Edukowania opornych TUTAJ nie uprawiam. Nie za darmo.
Powiem Wam obu krótko: "z fizyką się nie dyskutuje".
Uważam zatem Wasze rozumowanie za niepoprawne, inwektywy za nietrafne, a drwiny za wymuszony rechot odkrywający płycizny Waszych charakterów/intelektów (niepotrzebne skreślić).
Stendhal mówi: "głupiec się śmieje, gdy chce osiągnąć doskonałość, a gubi drogę". Gell, Manek? - Powiedzenie Stendhala pasuje do Ciebie, jak ulał.
I jeszcze jedno: KaNo, zgadzam się na nazwanie stałej (określającej uśredniony współczynnik tarcia kadłuba pasażerskiego samolotu średniokadłubowego na podłożu podmokłym, błotnistym) moim imieniem. Powiększyłem otrzymaną wartość o 20% aby nie zależała od opadu meteo - rosy, śniegu, deszczu. Możesz więc mi wierzyć, lub samemu sprawdzić, że obliczona jest poprawnie; wręcz z 20% zapasem.
Now take that like a man.
No dobrze, bardzo ładna argumentacja, ale w takim razie co się stało z 96 osobami? No i w ogóle co się stało w Smoleńsku 10.04? Bo skoro nie było tam Tu154 to w takim razie, gdzie się podział? co z ciałami zmarłych? itp, itd?
ReplyDeletepozdrawiam,
Proba
ReplyDelete